Prowincja Malanje. Droga do wodospadu kończy się sporym parkingiem oblężonym przez dziesiątki okolicznych przewodników przekrzykujących się nawzajem. Trzeba wybrać jednego, który wydawać się będzie najbardziej przyzwoity. Od niego zależy, ile zobaczymy. Trzeba negocjować do rozsądnych warunków i dociekać, co on chce nam pokazać, gdzie zaprowadzić, bo gdzie woda spada to wiemy. 

Malownicze kamienie na górze wodospadu są za darmo, bo obok. Taras widokowy, którego nie dokonczono, cudowne widoki i szum i bryza wody też. Dalej można zjechać w inne miejsce, skąd można zejść do wodospadu na sam dół, takich dróg jest kilka. Obok szałasu czarowników szamanów, którzy spotykają się raz w roku zjeżdżając z całej Angoli. Jak sama nazwa wskazuje, przyjeżdzają na szamę. Najedzą się i wrócą do siebie. Od strony hotelu po drugiej stronie, który dziś jest nowoczesnym, pięknym i kosztownym ośrodkiem z oszałamiającym widokiem na Calandulę też można zejść. Można pojechać do wioski i zobaczyć ludzi łowiących ryby, panie suszące je na kamieniach, przejść drogą z kamieni na sam szeroki środek rzeki, aby tam być i posiedzieć, popatrzeć jak ta woda płynie. A na sam koniec trzeba zabrać słodycze i zabawki jadąc do Małego Wodospadu przez liczne zapomniane wioski, z których tabuny dzieci będą kzyczeć na nasz widok: Fora! Fora!