Fragment 2
Luanda pełna jest zółtych psów. Biegają wszędzie, nikogo nie zaczepiają i na nikogo nie szczekają. Średniego wzrostu bardziej niż małego, szczupłe, głodne z zapadniętymi brzuszkami, na cienkich zółtych łapkach i z długim żóltym ogonkiem. Są niewidzialne. Nikt ich nie zauważa. Leżą w na piaszczystych drogach w kolorze sierści zwiniete w kłebek pragnąc przespać głód. Nikt nie wynosi przed dom misek z wodą czy resztek z obiadu. Jak coś znajdą do zjedzenia to zjedzą, ale przeważnie już zgnite, upstrzone gównem much i ich larwami, rozkładające się ścierwo wyrzucanie z domostw na zbiorowe miejsca wyrzucania śmieci, które potem ktoś podpala i tak to wszystko jebie oponami przez kilka dni roznoszone leniwym, prawie nie istniejącym wiatrem. I tylko żółte psy i znudzone kozy penetrują wysypiska, kiedy akurat jeszcze się nie palą. W Luandzie nie ma żadnego schroniska dla zwierząt. Kotów jest bardzo mało. To sukces zobaczyć kotka, a który w dodatku jest dobrze odżywiony. Nikt nie interesuje się psami zlewającymi się z piachem. Nikt nie zainteresował się psem stojącym przy szybkiej atrerii Lar de Patriota ze wzrokiem tak smutnym, tak cholernie smutnym, w którym zebrała się największa tęsknota za wszystkim co dobre, a co ominęło go w życiu pozostawiając go samotnym ze wszystkimi psimi smutkami. Jego spojrzenie artykułowało nie tylko rezygnację i obojętność, a wręcz pragnienie śmierci. Pół godziny później jechałem tą samą drogą. Zółtego psa nie było już na oddzielonym wysokim krawężnikiem poboczu na tle żółtej drogi. Leżał zabity na jezdni.
Fragment 3
Jurelma miała wąskie biora, szczupły brzuch i wielkie cycki, a oprócz cycków wielkie miała oczy, z tym że oczy były skośne jakby daleki przodek przywędorwał z Chin, a ona objawiła się przypomniajac o jego nasieniu zanurzonym w prababce. Pracowała w „relote” budce z jedzeniem, blaszaku w którym nie było prądu, ale było miejsce do chowania napoi i stół do stawiania jedzenia w metalowych michach przykrytych metalowymi przykrywkami, aby ciepło potraw nie ulatywało. Ale i tak nie ulatywało, bo nigdzie nie mogło przytłoczone czterdziestoma dwoma stopniami powietrza nagrzanego słońcem.
Obserwowałem ją za każdym razem, ale też nie jadałem u niej, tylko u Dony Sebastiany, dwa relote dalej. Ta miała pyszne frango z warzywami i ryż, które wypełniały cały talerz za 7000 kwanza i do tego gasosa za jakies grosze. Kiedy tylko wspominałem, że fajnie byłoby napić się kawy, następnego dnia w relote Dony Sebastiany był termos z wrzątkiem i Nescafe w małym słoiczku. Kiedy zgadaliśmy się o tym, że dawno nie jadłem pieczarek, następnego dnia w specjalnym garnuszku do mojej porcji Dona Sebastiana nałożyła pyszne, soczyste smażone pieczarki odgrzane na ogniu ze świeczek.
I tak jedząc spoglądałem jak krzątała się wąska Jurelma i jej urocza koleżaka o imieniu na A.
Mówię przyjacielowi Daimondowi, że ładna ta wąska, a on woła ją przywołując do stolika. Kiedy podeszła mówi: -Mojemu szefowi bardzo się podobasz, daj numer telefonu do siebie. Dziewczyna wyciągnęła jakiś kawałek papieru, znalazała długopis, napisała pełne nazwisko i numer telefonu. Tak to się załatwia w Angoli.
Po jakimś czasie zadzwniłem do niej. Cześć, tu Zoltan, ten branco z relote od Sebastiany.... – To ja ci dałam numer telefonu tydzień temu, a ty dopiero teraz dzwonisz...?!!!
Randka miała być w sobotę. Wiadomo, na pierwszej może nie wyjść, bo przecież każda dziewczyna się szanuje. Miałem po nią podjechać i po krótkim wypadzie do centrum handlowego mieliśmy pojechać do mnie na Kilambę. Zatrzymałem się przy ulicy. Okno otwate, nie wiadomo po co, bo klimatyzacja chodziła w nowym, białym, pięknym samochodzie Zenza. Może dlatego, że wyłączyłem silnik. I kiedy tak liczyłem pedały dzieląc przez lewarek skrzyni biegów i dodając ilość przycisków na kokpicie, do samochodu podszedł facet i oparł się o dach.
Z początku nie wiedziałem o co mu chodzi, wydawał się przyjazny. Tak mówił jakby nie mówił, a ja dobrze do końca nie rozumiałem, a jego intencji wcale. Ale nie chciał odejść. W końcu dotarło do mnie, że pod koszulą ma spluwe, a w tym samochodzie, czarnej Toyocie Land Cruizer przede mną z ciemnymi szybami są jego koledzy, a on chce moje pieniądze.
Miałem tego trochę jakieś trzydzieści parę tysięcy w dwutysięcznych banknotach, zacząłem więc wyjmować je z portfela, ale nie tak, że wszystkie ale po części i mu podaję na drugiej ścieżce rozważając kolejne scenariusze.
I nie że zrobiłem to specjalnie, bo nie, bo tak wyszło, ale on nie chwycił kilku banknotów, jakie mu podawałem, zatem musiał się schylić by je podnieść i wtedy przekręciłem kluczyk, wbiłem jedynkę i ruszyłem do wyczerpania obrotów, a potem wrzuciłem dwójkę i trójkę oddalając się i patrzac czy nie jedzie za mną czarna Land Cruiser.
Dopiero wtedy wszystko ze mnie zaczęło wychodzić. Zapierdalałem przed siebie, aż w końcu skręciłem gdzieś w prawo, bo był asfalt i pognałem dalej, byle dalej, byle do jakiejś stacji benzynowej, by się zatrzymać bezpiecznie i zadzwonić do Jurelmy. Zajechałem na Pumangol. Dzwonię i mówię, że gość mnie napadł, żeby poszła pod kładkę tam będę stał.
Fragment 4
Najważniejsi są ludzie. Miejsca bez ludzi mogą być tylko piękne. Ale to ludzie nadają koloryt miejscom i to oni sprawiają, że tęsknimy za miejscami i kiedy tam ponownie przyjeżdżamy, ale nie ma ludzi, wydają się być martwe, puste, bez znaczenia. Tak wielu było wspaniałych ludzi, czasem kościółkowo religijni, inni zaś geodetami czy inżynierami budowlanymi. Często młodzi i po studiach czy też w trakcie na dziekance, bo była taka możliwość.
I ci nasi robotnicy budowlani mieszkający za żelazną bramą na terenie budowy, przemierzający betonowe podwórko w klapach Kubota i i szortach, czerwoni na twarzach od whisky i słońca. Prości goście czesto genialni w swoich talentach, a z każdego było się pośmiać można. Ale też tacy co wieczne pretensje mieli, że samochód po zakupy się spaźni, że kasa nie wysłana na konto, że w sobotę też trzeba robić i że internety nie działają.
I na nic tłumaczenia, że kryzys w kraju jest, że dolarów nie ma, że nie idzie wysłać kasy, wymienić z niewymienialnej kwanzy, że łapówy trzeba dawać, a że kiedyś to minie. Że jak nie dostaniesz dziś czy za miesiąc to spoko, bo nie przepierdlisz na byle gówno, tylko ci się uzbiera i możesz zaplanować coś, strategię jakąś, pomysł jakiś wpaść, głupot nie kupić. Ale ci to zawsze, jebane roszczeniowe Polaczki z mordą wielką jak by Rotę śpiewali w hitlerowskim pozdrowieniu drąc się z całych sił, plując przed siebie drąc się: -Gdzie są moje pieniądze, do chuja?! Za darmo ja tu robię, kurwa?! Nic to, że masz lato cały czas, że litr whisky w plastikowych torebkach stoi 10zł, że co weekend jest plaża, piach i ciepłe fale, że wycieczki czasem i święty, jebany spokój. Przyjdzie taki i co? Chujów sto!
Zaszedł do pokoju Paweł. - Piłeś coś? - Nie. - Auto masz. - Mam. Nie zdążyłem skłamać, że piłem i auto nie ma paliwa. – To byś odwiózł taką laskę. – A skąd ty laskę wyrwałeś? – Bo na zakupach byliśmy i pojechała z nami do hotelu. – A ona zna angielski? – Nie. – To jak z nią się dogadałeś? – Bo ona zna francuski. – A ty znasz francuski? – Nie. -To jak z nią gadałeś? -Ona mówi po portugalsku. – A ty się nauczyłes tak szybko gadać po portugalsku? – Nie, no coś ty, za chuja nic nie umiem. – A poruchałeś chociaż? -No ba! Inaczej bym jej nie odwoził. - No dobra. Pojadę.
Było już ciemno. Na tylne siedzenie Forda Ecosport wsiadła szczupła dziewczyna. Naprawdę szczupła. W nocy i w lusteku wstecznym piękna. Jedziemy. Za chuja nie wiem jak jest prosto, w lewo czy w prawo po portugalsku. Mówię do niej po angielsku, nic chuja rozumie. Coś napierdala po portugalsku, ale nie wiem o co chodzi. Macha łapami, ale ja nie widze bo ona z tyłu siedzi. Jedziemy Via Espresso ciągle przed siebie, bo przecież ta droga skończy się dopiero w Congo czy w innym chuj wie gdzie. Noc, wybiła dwudziesta pierwsza. Gdzie do chuja jedziemy- się pytam po polsku, ale bez rezultatów. Schprichst du Deutsch? No dobra. Parle vous frances...? Oui! Kurwa, jesteśmy w domu. - Ok, to gdzie teraz jedziemy ? – Zawracamy.
Pojechaliśmy dokładnie w nie w tą stronę co trzeba. Zapierdalam Via Espresso nazad. Mijamy firmę, lecimy na Talatonę Lar de Patriota, dalej jak na promenadę do centrum czy na lotnisko. Irytacja ustąpiła. Ale stres z jazdy dalej pozostał. – Czy chodzę do klubów? Niezbyt. Masz dziewczynę? W Polsce. I tak dalej, zawsze lepiej niż na przesłuchaniu na policji. Dojechaliśmy koło lotniska 4 Fevereiro, kilka skrzyżowań od niego, w końcu pada: -Arret ici, por favor. Pożegnała się i wysiadła. W świetle ulicznych latarni wyglądała obłędnie. Była tak zgrabna i tak chuda, że jak stała bokiem to nie rzucała cienia. Z ryja też może być, zbyt szybko mignął przed oczami, a wiadomo, że kobiety są piękniejsze im krócej im się przyglądasz. Potem u Pawła na Facebooku była. Śliczna.
Fragment 5
- A ty co sądzisz o polskiej polityce?
- W piździe ją mam. Całą Polskę mam w piździe. Kocham ten kraj tak samo jak on mnie.
- A to ty masz, Zoltan, pizdę?
- Sram nią.
- To co, czyli ruchasz się w dupę?
- Wszyscy mnie ruchają. Nikt nawet nie powie, że mnie kocha przed tym jak załaduje. Ani nie pocałuje. Nawet moja była pierdoli, że jestem jej ukochanym człowieczkiem, a dupy daje jakiemuś zdunowi psychopacie, a mnie wyruchała na ładne kilka tysięcy. Uwierz mi, jak ktoś cię zapakuje w dupę, to jeszcze ci się spodoba. Ale jak źle dobierzesz osobę do życia, to dopiero zaboli.
- Ja pierdolę...
- No, ja też piedolę. Co zrobić?
- Ale kiedyś może poznasz kogoś fajnego, uczciwego.
- No to chyba musiałbym znaleźć pracę w hospicjum i co miesiąc zostawać wdowcem. Nie ma czegoś takiego jak fajny i uczciwy. Każdy jest fajny i czuciwy dopóki nie przestanie być fajny i uczciwy. Co ty pierdolisz? Janusz miał rację. Jak posuwasz pannę, to już myśl o tym, którą następną wyruchasz. Tutaj masz mnóstwo możliwości i nie musisz ani na kawę zapraszać ani do jej rodziców na prezentację chodzić. Janusz, stary chuj, cieć jeden, ale co naruchał to jego. W życiu trzeba być jak Janusz, nie wybrzydzać. Brać co jest. A tu masz wszystko i coś najważnieszego, co powinno być wpisane na listę cudów świata UNESCO: ten widok kiedy biały chuj wchodzi do czarnej pizdy. Nie ma piękniejszego widoku. Nie ma nic piekniejszego jak mieszkanka ludzkich ras, kultur, to wzajemne poznawanie, to żarcie takie niby to samo, ale nie takie samo. Kiedy u siebie masz same spierdolone relacje, w innym miejscu masz wszystko normalnie poukładane. Czego więcej chcieć? Póki kutas twardy, a cipa mokra to znaczy zdrowie i przyszłość. Nie wolno tego ograniczać , bo to życie, ruch, zmiany. Ruch to zmiany, zmiany są dobre.
- Ale przed chwilą mówiłeś, że cię w dupę ruchają.
- I niech ruchają. Mam to w dupie.
- Masz!
- Hahahahahahaha!