Blok przy Literackiej 18 skąd rozpoczynamy podróż, aby zobaczyć jak kiedyś wyglądała ulica po nieparzystej stronie. Na dolnym obrazku jesteśmy na poziomie Literackiej 12 , tam między stojącymi Maluchami wchodziło się w głąb działek, tamtędy ludzie paradowali do kościoła Jozafata przy Powązkowskiej, dziecki ganiały tamtędy na lekcje religii, a często szło się tam na szaber jabłek czy innych owoców, ganiało z patykami czy plastikowymi karabinami bawiąc się w wojnę czy jakieś inne potyczki strzelnicze tartatatata! by zaraz potem wrócić na podwórko i drzeć ryja- mamo, zrzuć mi picie! Po drodze w latach siedemdzięsiatych było tam również woniejące bagno po lewej stronie ścieżki. Dochodziło się do wąskiej i ruchliwej wówczas Powązkowskiej. Za nią jeszcze czekał mały lasek do przejścia i już było się przy kościele w czasach, kiedy religijność Polaków była znacznie większa i nikt o księżach nie mówił pierdolone pasożyty i jebane pedofile. A sama religiność Polaków opierała się na chodzeniu do kościoła i wracania z kościoła, a co robiło się w kościele? Jasne, stało się! I to cały sakrament świętości wiary ojców i dziadów. I właśnie kultywując chodzenie i stanie po tym chodniku zobaczyłem pierwszy raz Syrenkę 110 i srebrnego Poloneza z napisem 2000 na klapie bagażnika.
Powyżej na fotografii idę ja z tatą w roku 1980 po komunii i horrorze spowiedzi. Nie wiem czy ta spowiedź się liczyła, bo żeby powiedzieć grzechy musiałem skłamać, ale też powiedziałem, że kłamałem, więc powinno było się wyrównać. Oczywiście miałem myśli nieczyste, ale nie precyzowałem jakie konkretnie. Wiedziałem już wtedy, że kiedy sięgam do spodni piżamki momentalnie pojawia się Jezus. W późniejszym czasie było to dość uciążliwe. Wtedy akurat byłem zadowolony z obrotu spraw, przyjechały ciocie, dziadkowie, dostałem prezenty, kasiorkę, dwa sikory i chyba tyle. Roweru nie dostałem, bo miałem. Miałem też za mały garnitur i buty komunijne, strasznie ich nie lubiłem, to był jakiś koszmar w to się wbijać. Mama kupiła okazyjnie, bo wtedy wszystkiego nie było, więc skłamałem na bezdechu, że pasuje dzięki czemu za rok nie musiałem w tej kreacji zapierdalać na biały tydzień czy rocznicę komunii, ale i tak babcia nie odpuściła i musiałem chodzić do kościoła, ale po cywilu.
Samochodów przybywało. Były to czasy, kiedy każdy miał swoje zwyczajowe miejsce do parkowania i każdy miał pianę na ustach, jak jakiś przyjezdny zaparkował na zwyczajowym miejscu mieszkańca. U nas Syrenkę mieli Sikorscy spod 22, my Renault 10 co się ciągle psuł, a potem Malucha. Syrenkę miał pan Dadan, a później to już lawinowo się te samochody pojawiały. Wołga kapitana żeglugi, a to Maluch, Syrenka, duży Fiat. Część aut skrytych było pod pokrowcami dla ochrony przed deszczem i śniegiem- były ciężkie i zajmowały cały bagażnik, a na nich musiał być napisany numer rejestracyjny farbą. Plandeka to się nazywało, trzeba było iść do specjalnego krawca, żeby uszył na dany model.
Po lewej stronie ulicy widzimy, że było zarośnięte, a było bardzo. Gdzieś niedaleko wgłąb wchodziła ścieżka- pozostałość po dawnej ulicy Wita Stwosza. Za nami po lewej była ulica Libawska. Szeroka i czarnej nawierzchni żużlowej.
I dalej Literacja, ale patrząc spod numeru 18 w kierunku Libawskiej. Pięknie zadrzewione działki i plejada motoryzacyjnych wehikułów, w tym Citroen Ami w 1981 roku. Tam gdzie widać słup na dwóch nogach, tam była ulica Libawska, którą można było dojcechać do Powązkowskiej, wówczas wąskiej. Było wtedy tak, że każdy co miał auto musiał go widzieć z okna, Głównie w ten sposób ustalano miejscówki. Ówczesnym zabezpieczeniem antykradzieżowym była wajha na pedały i kierownicę. A w osiemdziesiątych latach furorę robił Auto Alarm Piszczelski- był to zwykły włącznik od lampki schowany w miejscu, w którym złodziej na pewno go nie znajdzie. Coś tam te włącznik odcinał- a to pompę paliwa, a to prąd na cewkę.
Ten płot wchodzący wgłąb działek to dawna Wita Stwosza. Było tam sporo domów w bardzo dobrym stanie, zadbanych i z pięknymi ogródkami. Mówiło się, ze jest tam jakiś tartak, baza- zaplecze budowlne, magazyny. W pewnym czasie wykopano wielki i długi dół już wtedy wysiedlając część mieszkańców- przeprowadzano rury ciepłownicze dalej na Chomiczówkę i Wawrzyszew zapewne. Była to świetna sceneria do zabaw w wojnę.
I poniżej znowu z balkonu Literackiej 18 widok na ulicę i zarośla, za którymi kryła się baza transportowa i pewien silos, który tam stał od niepamiętnych czasów, a potem zniknął.
Po prawej ów silos bazy transportowej, za ogrodzeniem po lewej chodziło się górkę, głównie zimą, a śnieg leżał od listopada do marca. Widać bloki osiedla jeszcze w starym, bardzo pięknym malowaniu i wciąż tą sama Literacką w 1989 roku- wówczas bowiem miałem już prawo jazdy na samochody, więc kupiłem pierwszy motocykl. Czas zrobienia zdjęcia określa też mój ubiór szalenie modny w owym czasie, na dżinsowo- ale widać z tej modowej ciekawostki, że jeszcze nie zdefiniowałem swojego osobistego looku czy też stajlu, zapewne miałem czerwone skarpetki frote i nie lubiłem zdejmować butów w gościach. Mój styl wyodrębnił się znacznie późnej i można go nazwać czysty, ale upierdolony.
Tam dalej za górką była polanka i za Reymonta też, a tam jak tylko przyszła wiosna i słoneczny dzień od razu roiło się od kocyków i leżaków, bo kazdy chciał nabrać opalenizny będącej bardzo sexi w owym czasie, kiedy nikt nie mówił o raku skóry i nawet papierosy nie były szkodliwe. Było mnóstwo wspaniałej niewykorzytanej przestrzeni i zupełnie nie wiem, po jaki chuj tą przestrzeń usilnie zagęszczać, kiedy człowiek lepiej się czuje, kiedy ma jakiś horyzont przed sobą, a nie balkon sąsiada.
Na tym zdjęciu lepiej widac budynki bazy transportowej. Dziś w tym miejscu stoi blok nowego osiedla, z którym do tej pory się nie zżyłem. Nie lubię tej strony ulicy i tego całego płotu, którym oddzielono nowe osiedle, nie ma ono żadnego uroku, jest zwykłą chałturową architekturą późnych lat dziewięćdziesiatych, jest to taka zapchaj dziura, a powinna być wkomponowana w osiedle Piaski, nawiązywać w pewnien sposób do niego, by jego częścią, a nie jest. Widać na podstawie tych dwóch stron ulicy, jak zmieniły się priorytety funkcji mieszkalnych, a raczej zniknęły ograniczajac się do niewielkiego miejsca na postawienie samochodu i funkcji czysto lokatorskiej bez własnej infrastruktury, nawet bez zasranej piaskownicy.
A poniżej gnający motocykl SHL z 1962 roku i wjazd do bazy, nówka wówczas Polonez .
Dużo zieleni, miejsc dla samochodów, nawet jak sąsiad TIRem przyjechał to miał gdzie stanąć. Nikt się nie przypierdalał o nic, ani o mycie samochodu z kubła, ani o darcie mordy na trzepaku, ani jak ktoś naprawiał zarobkowo na chodniku auto sąsiada. Nie jeździła żadna Straż Miejska, bo nie stworzono jeszcze problemów, jakie miała rozwiązywać, ludzie normalnie ze sobą gadali, a jak sąsiad zobaczył przez okno, że sąsiad z klatki obok grzebie przy aucie, zaraz schodził ze szlugami, leciał po piwerko do sklepu to pod kawiarnie Wrzos, to na Perzyńskiego za bibliotekę i wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi, zacieśniały się relacje, przeradzały w koleżeństwo i przyjaźń, często do samej śmierci.
Niezapomniane śmietniki, miejsca kryjówek podczas zabaw w chowanego, skakania na gumie, fikołków na trzepaku, zbiórek band osiedlowych i rowerkowe pętle autobusowe . Z jednej strony wejście do śmietnika, gdzie do metalowych kontenerów na kółkach wrzucano śmiecie, prosto z kubła wyłożonego gazetą, a za śmiecie robiły praktycznie same organiczne odpadki. Z drugiej strony była kanciapa dozorcy, gdzie trzymał taczkę, narzędzia, piach do posypywnia chodników na zimę. W takiej pakamerze i ja trzymałem swój motocykl dzięki uprzejmości pani Chrzanowskiej, ówczesnej pani dozorczyni, która co prawda wiele się nie uśmiechała, ale była bardzo dobrym człowiekiem.
I tu jest ta dawna ścieżka do kościoła, z którą mam jeszcze jedno wspomnienie. To właśnie tutaj po lewej stronie było wejście do małego ogródeczka i małej pakamery, gdzie spotkałem panią staruszkę, którą mieliśmy obrabować z jabłek i ja miałem dokonać tej zuchwałej kradzieży, ale zamiast przeskoczyć przez siatkę i zerwać jabłka, wszedłem przez furtkę, powiedziałem dzień dobry, przedstawiłem się i zapytałem czy mogę dostać kilka jabłek. Pani mnie bardzo mile ugościła podając obierane nożem kawałki jabłek, a ja z tej umorusanej ziemią dłoni brałem te kawałeczki i wpierdalałem jakby to jakieś dewizowe pomarańcze były. Wtedy ta miła pani opowiedziała mi historię tego miejsca, którą zamieściłem w pracy o Rudawce.
To jest droga, którą się by się szło gdyby się nie skręciło w lewo w kierunku kościoła. Po obu stronach stały piękne domy, jedne stare, inne nowsze, wszystkie zadbane i czyste. Krzywo się właściciele patrzyli na dzieciaki z osiedla biegające po okolicy, pewne dlatego, że trochę rozrabiały, byly forpocztą zniszczeń jakie dokonały się po drugiej stronie ulicy na początku lat siedemdziesiatych kiedy ruszyła budowa osiedla. Już nie pamiętam w których miejsach stała stara pompa do pompowania wody, gdzieś na Pieńkowskiej pewnie czy raczej w tamtej części. My mieliśmy już hydranty w trawnikach, odchylało sie ciężką, kwardatową pokrywę, a pod nią był kran i kurek- źródło wody do zabaw, głównie w lany poniedziałek.
Tak, to dalszy ciąg ścieżki kościelnej do Powązkowskiej. Patrząc od tej strony to po prawej bylo bagno. Część domów zaraz zniknie podczas budowy trasy rury ciepłowniczej. Ileż to razy łaziło się do tego kościoła, a dziś nie wiadomo po co. Nigdy nie byłem w stanie zapamiętać, o czym ksiądz mówił, fascynował mnie rzutnik i liczyłem dzwonki i padnij na kolana, aby usłyszeć upragnione "Idźcie w pokoju ofiara spełniona" - wówczas wypadało odczekać sekundę i wyrwać do wyjścia.
Tak właśnie szło nowe. Na tym fatalnym zdjęciu w oddali widac ruch na Powązkowkiej i dom mieszkalny, piękny, skromny i nie złoty, którego już nie ma. Nie ma już ścieżki, ale przejść wciąż można.